Czesław Siekierski apeluje o „rozsądek” i „wyważenie” w rozmowach z Ukrainą. Tymczasem polscy rolnicy czują się pominięci. Minister mówi o interesach Hiszpanii i Holandii, a milczy o konsekwencjach dla Lubelszczyzny, Podlasia czy Podkarpacia.
Polska wieś znowu „na końcu kolejki”?
Zbliża się termin wygaśnięcia dotychczasowej liberalizacji handlu między Unią Europejską a Ukrainą. 6 czerwca skończy się okres, w którym zboża, kukurydza i inne produkty rolne z Ukrainy mogły swobodnie napływać na rynek unijny. W teorii miało to być rozwiązanie tymczasowe, związane z wojną. W praktyce, stało się ciosem dla tysięcy polskich gospodarstw.
Minister rolnictwa Czesław Siekierski, przewodniczący ostatniemu spotkaniu ministrów rolnictwa krajów UE w Brukseli, znów apeluje o ostrożność i „finezję”, zamiast twardo upominać się o interesy polskich producentów.
To wszystko musi być bardzo finezyjnie rozpracowane w relacjach handlowych
– powiedział minister, zapowiadając nową, długofalową umowę handlową UE z Ukrainą.
Dla wielu rolników ten przekaz brzmi jak powtórka z rozczarowań. Gdy brukselskie gabinety szykują się do negocjacji, wieś pyta: gdzie głos Polski, który głośno powie „dość dumpingowi”?
Minister wymienia Hiszpanię i Niemcy. A co z Polską?
Czesław Siekierski stwierdził wprost, że Polska nie jest zainteresowana napływem zbóż z Ukrainy, ponieważ „sami eksportujemy 12–13 milionów ton zboża i kukurydzy”. Dodał przy tym, że to Hiszpania, Portugalia, Włochy, Grecja, Holandia i Niemcy mają realny interes w dalszym imporcie tych surowców.
Importem zboża i kukurydzy zainteresowana jest Hiszpania, Portugalia, Włochy, Grecja, Holandia, a jeśli chodzi o kukurydzę – także Niemcy
– mówił minister. Tyle że zainteresowanie innych krajów nie powinno być przesłanką do kolejnych ustępstw kosztem polskich rolników. Bo to właśnie Polska, jako kraj graniczny, ponosi dziś największe skutki uboczne tej „europejskiej solidarności”.
Zboże z Ukrainy nie trafia do Andaluzji ani Rzymu. Trafia do silosów w Chełmie, Zamościu, Hrubieszowie i dalej zalega – wypierając to, co wyprodukowała polska wieś. Wieś, która nie potrzebuje „finezji”, tylko ochrony.
Nowa umowa? Stare pytania
Nowe regulacje mają obowiązywać do czasu wynegocjowania stałej umowy handlowej UE–Ukraina. Komisja Europejska rozpoczęła już rozmowy przygotowawcze, a – jak zapowiedział Siekierski – głębsze negocjacje ruszą w drugiej połowie roku. Rolnicy jednak boją się, że w tych negocjacjach ich głos znów zostanie wyciszony, a polska delegacja zajmie się „procedurami”, zamiast walczyć o twarde gwarancje.
Problemem nie jest sam fakt współpracy z Ukrainą, ale brak mechanizmów chroniących unijny rynek przed zalewem taniego, nierejestrowanego zboża, które nie spełnia unijnych norm produkcji, kontroli i bezpieczeństwa. Ministerstwo Rolnictwa – zdaniem wielu związków branżowych – nie wykorzystuje wszystkich narzędzi, by temu przeciwdziałać. Zamiast lidera polityki rolnej w regionie, Polska coraz częściej zachowuje się jak bierny notariusz decyzji Brukseli.
Polityka grzecznościowa czy polityka gospodarcza?
Postawa ministra Siekierskiego – zdaniem wielu producentów – pokazuje, że interesy rolników są zbyt łatwo poświęcane na ołtarzu poprawności politycznej i „europejskiego kompromisu”. Przekonywanie, że wszystko trzeba „rozpracować finezyjnie”, nie wystarczy, gdy na rynku wciąż są nielegalne przepływy towarów, a magazyny w Polsce są pełne.
Czasami zamiast finezji potrzebna jest determinacja. Rolnicy oczekują od swojego rządu nie wygłaszania ogólnych komunikatów, ale twardej polityki gospodarczej – z jasnym stanowiskiem wobec Brukseli i pełną przejrzystością wobec obywateli.

