W lipcu br. podczas konferencji branżowej w Śremie padło zdanie, które odbiło się w rolniczych mediach szerokim echem: „Do tego rolnictwa nie powinno się dopłacać – rolnik ma zarabiać, a nie żyć z dotacji” – stwierdził prof. dr hab. Zbigniew Stroński, agronom i doradca kilku gospodarstw wzorcowych. Wypowiedź odnosiła się do gospodarstw ukierunkowanych na produkcję regeneracyjną (ang. regenerative farming), czyli systemu, który łączy zasady rolnictwa węglowego z ograniczeniem orki, chemizacji i intensywnego nawożenia.
Liczby mówią same za siebie
- 15–20 proc. – tyle, według kalkulacji poznańskiego Instytutu Uprawy, Nawożenia i Gleboznawstwa, spadają koszty paliwa i robocizny po przejściu z orka-bezpośredni siew.
- Do 42 €/t CO₂ – aktualna stawka na platformach handlu kredytami węglowymi za każdą tonę związaną w glebie dzięki roślinności okrywowej i ograniczeniu uprawek.
- 0,28 zł/kg – średnia premia, jaką w I półroczu 2025 r. płaciły polskie sieci marketów za pszenicę pochodzącą z gospodarstw certyfikowanych w programie „Soil&More”.
Źródło tych danych to nie ministerialne broszury, lecz anonimowe ankiety wśród 172 rolników z trzech województw przeprowadzone na potrzeby raportu Regeneracja gleby – regeneracja dochodów, który ukaże się jesienią.
Skąd wziął się sceptycyzm wobec dopłat?
Według Strońskiego model dopłat obszarowych wyhamował innowacyjność: „Dotacja stała się poduszką bezpieczeństwa, więc większość gospodarstw wolała doinwestować w kolejny opryskiwacz niż w analizę biologiczną gleby” – tłumaczył. Jego koncepcja zakłada:
- Przesunięcie akcentu – z płatności za hektar na wynagradzanie efektu środowiskowego (wyłapany węgiel, różnorodność biologiczna).
- Zwrot inwestycji – dzięki redukcji kosztów inputów oraz dodatkowym marżom za zboża niskoemisyjne rolnik ma „zarabiać” niezależnie od decyzji KE o budżecie WPR.
- Rynek prywatny – pierwsze umowy długoterminowe podpisują już młynarze oraz sieć piekarnicza z Pomorza; gwarantują one premię za pszenicę z upraw regeneracyjnych nawet przy spadku cen zbóż na MATIF.
Bariera wejścia – wiedza i czas
Nie brak głosów krytycznych. Dr inż. Ewa Wolszczak z SUSCh w Puławach przypomina, że przejście na uprawę bezorkową wymaga minimum trzyletniego okresu przejściowego, a do tego:
- dokupienia siewnika punktowego (koszt ok. 250–400 tys. zł),
- stałego monitoringu wilgotności i aktywności biologicznej gleby,
- zmiany całego płodozmianu – z monocultury na wieloletnie mieszanki z roślinami motylkowymi.
„Gospodarstwa o powierzchni 20–40 ha, które dominują w Polsce, nie zawsze mają kapitał, by taki eksperyment finansowo udźwignąć bez pomostowej pomocy publicznej” – argumentuje badaczka.
Co na to Bruksela?
Zgodnie z projektem rozporządzenia klimatycznego, który ma wejść w życie od kampanii 2028, każde państwo członkowskie będzie mogło przekierować do 20 proc. puli ekoschematów na tzw. „płatności klimatyczne”. Oznacza to, że:
- za każdy dodatkowy 1 t CO₂ związanego w glebie rolnik otrzymałby wsparcie krajowe,
- unijna weryfikacja efektu odbywałaby się poprzez satelity Sentinel-2 (program Copernicus).
Ministerstwo Rolnictwa wstępnie deklaruje, że pilotaż takiego instrumentu ruszy w Polsce wiosną 2026 r.
Czy to koniec dopłat areałowych?
Eksperci studzą emocje: klasyczne płatności podstawowe raczej nie znikną, ale mogą – jak określa to Jan Kwiatek z Federacji Branżowych Związków Producentów – przejść z roli „kroplówki” w rolę „plastra opatrunkowego”, bo sednem mają stać się wyniki środowiskowe. W praktyce gospodarstwa intensywne, które nie zredukują śladu węglowego, będą traciły konkurencyjność zarówno na rynku zbóż, jak i kukurydzy na bioenergię.
źródło zdjęcia: https://pixabay.com/pl/photos/chata-%C5%82%C4%85ka-pogoda-chmury-%C5%82upie%C5%BC-7122148/
Anna Miller

