Wystarczy spojrzeć na kalendarz zbiorów i zestawić go z listą dostępnych rąk do pracy, by zrozumieć, dlaczego temat automatyzacji nie jest dziś dla rolników futurystyczną ciekawostką, lecz twardą koniecznością. Nie chodzi już o to, czy warto inwestować w technologie, ale jak szybko można wdrożyć je na własnym podwórku, zanim sezon się rozkręci, a człowiek po raz kolejny stanie bezradnie wobec braków kadrowych. Sztuczna inteligencja nie tylko odpowiada na ten problem – ona go wyprzedza. I to dosłownie: na kołach, gąsienicach, a czasem nawet na zrobotyzowanych ramionach.
Wjeżdżają więc na pola ciągniki, które nie potrzebują kierownicy ani operatora. Poruszają się same, prowadzone GPS-em i zestawem czujników, którym nie umknie ani jeden zakręt, ani jeden centymetr gleby. Gdy rolnik jeszcze śpi, maszyna już orze, sieje, nawozi – wszystko zgodnie z wytyczonym wcześniej planem, bez marudzenia, że zimno czy za mokro. Autonomiczny sprzęt nie zna pojęcia zmiany nocnej – działa wtedy, gdy trzeba, nie gdy człowiek akurat może.
W sadach i na plantacjach pojawiają się zaś maszyny o znacznie delikatniejszym zacięciu – inteligentne zbieracze owoców. Dzięki systemom wizyjnym potrafią ocenić, który owoc jest dojrzały, a który jeszcze potrzebuje kilku dni. Zrywają tylko te odpowiednie – ostrożnie, pewnie, nie zgniatając, nie kalecząc. Potrafią rozpoznać barwę, wielkość, strukturę – jakby miały lata praktyki. A przecież to nie intuicja, tylko algorytm, który nauczył się rozpoznawać truskawki, borówki czy jabłka z dokładnością, której ludzki wzrok mógłby pozazdrościć.
Są też tacy „specjaliści od chwastów” – niewielkie roboty poruszające się wśród rzędów warzyw jak ciche ogrodowe duchy. Nie pryskają chemikaliami. Zamiast tego, wycinają intruzów mechanicznie albo rażą precyzyjnym impulsem elektrycznym – nie naruszając przy tym cennej uprawy. To jak chirurgiczne usuwanie problemu bez żadnych skutków ubocznych. Efekt? Mniej herbicydów, mniej skażeń, więcej kontroli – i wszystko to bez schylania się.
Można by pomyśleć, że to wszystko to zabawki dla wielkich gospodarstw z zachodnich katalogów. Ale podobne rozwiązania coraz śmielej pojawiają się także u nas – i wcale nie jako egzotyka, lecz realna odpowiedź na pytania, które zadaje sobie każdy, kto próbował znaleźć pracowników na zbiór malin albo szukał kogoś do pielenia buraków.
Nie chodzi jednak tylko o to, że maszyna zastępuje człowieka. Chodzi o to, że robot robi coś inaczej – dokładniej, bez pośpiechu, bez zmęczenia. Działa w nocy, nie choruje, nie bierze urlopu. To zmienia reguły gry. I choć nic nie zastąpi rolniczego oka, doświadczenia i wyczucia pogody, to trudno nie zauważyć, że na polach – obok traktorów i nawozów – pojawił się nowy współpracownik. Cichy, niezawodny i zasilany nie śniadaniem, lecz danymi.
Justyna Walewska

