W ostatnich miesiącach do Polski napływa niespotykana wcześniej ilość nawozów mineralnych. Statystyki pokazują, że zarówno tonaż, jak i wartość importu rosną w rekordowym tempie. Choć teoretycznie większa podaż powinna oznaczać spadek cen, rolnicy wciąż zastanawiają się, czy rzeczywiście odczują to w swoich portfelach.
Skąd tak duży wzrost?
Wzrost importu ma kilka przyczyn. Po pierwsze – krajowa produkcja nie jest w stanie w pełni zaspokoić rosnącego zapotrzebowania, szczególnie przy intensywnych uprawach zbóż i rzepaku. Po drugie – sprowadzane nawozy, mimo kosztów transportu, bywają tańsze od tych wytwarzanych w Polsce, zwłaszcza przy obecnych cenach energii i gazu w Europie. Dodatkowym czynnikiem jest też polityka bezpieczeństwa – w obliczu wojny w Ukrainie dystrybutorzy wolą dywersyfikować źródła dostaw.
Rekordowe liczby
Dane są jednoznaczne – w 2024 roku import przekroczył 4 miliony ton, a pierwsze miesiące 2025 roku wskazują na dalszy silny wzrost. Najwięcej nawozów trafia do Polski z Rosji, która odpowiada za ponad połowę dostaw azotowych. Taki udział budzi jednak obawy o zależność od jednego kierunku i ryzyko związane z sytuacją geopolityczną.
Co z cenami?
Tutaj sytuacja jest mniej klarowna. Część nawozów faktycznie taniała, m.in. dzięki spadkowi cen gazu i dużej podaży. Widać to w statystykach – w niektórych miesiącach odnotowano niewielkie spadki cen średnich. Jednak rynek pozostaje bardzo niestabilny. W jednym regionie cena mocznika potrafi spaść o 150 zł na tonie, podczas gdy w innym rośnie o ponad 200 zł. Do tego dochodzą nowe unijne cła i limity importowe, które mogą podnieść ceny w kolejnych sezonach.
Co dalej?
Rolnicy zadają więc uzasadnione pytanie: czy rekordowy import rzeczywiście przełoży się na stabilniejsze ceny? Eksperci ostrzegają, że dopóki sytuacja na światowych rynkach energii i polityka handlowa Unii Europejskiej będą tak zmienne, trudno mówić o długotrwałym spadku kosztów produkcji rolnej.
źródło zdjęcia: pixabay

